Sebastian Bzdoń



1. Zapraszając Cię do tej rozmowy miałem mały problem. W internecie zdradzasz jedynie swoje imię, posługujesz się pseudonimem Bastex oraz charakteryzujesz siebie jako „Unknown Street Photographer”. Z czego to wynika?

Fotografią zajmuję się wyłącznie hobbystycznie i nigdy nie zależało mi na promowaniu własnej osoby za pomocą zdjęć. Dlatego publikuję pod nickiem oraz posługuję się opisem „Unknown Street Photographer”. Te trzy słowa mają związek z trzema osobami. Pierwszą z nich jest fotograf Zbigniew Bielawka, który na swojej wizytówce zażyczył sobie napis: „Zbigniew Bielawka - wybitny artysta, adres i telefon” - co irytowało, a niekiedy nawet urażało jego kolegów. Właśnie ta anegdota (o której przeczytałem w Opowieściach fotografistów, autorstwa Ewy Kozakiewicz) skłoniła mnie do przemyśleń nad opisem, z którym będę mógł się identyfikować. Drugą osobą jest Josef Kouldeka, który podczas spotkania w Krakowie, na pytanie o swojego ulubionego fotografa, kolejny raz odpowiedział: nie ma dobrych fotografów, są dobre zdjęcia. Autor nie jest zatem ważny, tylko jego dzieło. Każda seria, czy pojedyncze zdjęcie powinno podlegać indywidualnej ocenie, bez wglądu w poprzednie osiągnięcia autora. I tu pojawia się postać Patricka Stewarta, który został przez Los Angeles Times w obsadzie serii Star Trek przedstawiony jako „Unknown British Shakespearean actor”. Jako fan kapitana Picarda nie mogłem wybrać innej inspiracji!



2. Byliśmy kiedyś w podobnej sytuacji. W albumie rodzinnym znajdowało się dużo zdjęć, jednak nas samych było tam niewiele - woleliśmy stać po drugiej stronie obiektywu. Czy Twoja rodzina, wręczając Ci na wycieczkach aparat do rąk, nieświadomie popchnęła Cię w kierunku fotografii?

Fotografię pokochałem od pierwszego pstryknięcia. Jako że byłem dzieckiem, rodzice z początku nie zawsze chętnie wręczali mi aparat. Przez pewien czas musiałem walczyć o to, by robić zdjęcia. Mama kadrując często obcinała głowy i nogi, dzięki czemu zyskałem mocny argument. Fotografowałem prostą małpką, najczęściej na rodzinnych wycieczkach. Prowadziłem wtedy zeszyt z listą miejsc, które chce zobaczyć i sfotografować. Przerysowywałem w nim mapy, zaznaczając i opisując interesujące mnie obiekty - zamki, pałace, kościoły, ale też skarby natury. Chciałem zobaczyć jak najwięcej! Było to przed epoką internetu, więc research robiłem korzystając z encyklopedii. Nie miałem w rodzinie nikogo, kto wciągnąłby mnie w tajniki ciemni i zapoznał z zasadami kompozycji, czy historią fotografii. Byłem dzieckiem, więc oczywiście wolałem kupić sobie klocki Lego, aniżeli „Decydujący moment” Bressona.

W liceum uczęszczałem do klasy o profilu artystycznym – zajmowałem się rysunkiem i malarstwem. Fotografia jeszcze wtedy nie stanowiła dla mnie medium do artystycznego wyrazu, a była jedynie narzędziem do utrwalania miejsc, które chciałem zapamiętać. Pewna sposobność poszerzenia wiedzy pojawiła się pod koniec liceum, gdzie można było zapisać się na kółko fotograficzne - z czego nie skorzystałem, wstydząc się tego, że dysponuje jedynie małpką. Moja fotografia w zasadzie zaczęła się rozwijać dopiero po zakupie aparatu cyfrowego w 2008 roku. Przeważała u mnie wtedy martwa natura. Stopniowo zacząłem wychodzić z aparatem na miasto, skupiając się głównie na architekturze i pejzażu miejskim. Dzięki fotografii zacząłem poznawać swój rodzimy Kraków, który przez moje wcześniejsze koncentrowanie się na podróżach, długie lata był dla mnie nieodkryty. Dzięki temu, że mogłem częściej wrócić do interesujących mnie miejsc, zacząłem zwracać uwagę na światło, cienie i inne zmieniające się elementy otoczenia, co pozwoliło mi tworzyć bardziej świadome zdjęcia.

Na pewno to fotografowanie w dzieciństwie było pewnym zalążkiem pasji, która stopniowo się rozwijała. Choć myślę, że nawet gdybym nie miał wtedy żadnej styczności z fotografią i tak w pewnym momencie życia z nią bym się zetknął i stwierdził, że to jest to co kocham. Właśnie tak było z Gabim Ben Avrahamem, który wkręcił się w fotografię po tym, jak będąc już na emeryturze, z okazji rocznicy otrzymał od swojej żony aparat, szybko stając się jednym z popularniejszych fotografów ulicznych.



3. Jacy jeszcze fotografowie pojawili się na Twojej edukacyjnej ścieżce, dzięki którym z pejzażu skierowałeś swoją uwagę na człowieka? I jak się czułeś w tej nowej sytuacji, gdy musiałeś wycelować obiektyw w stronę obcej osoby?

Pierwszym fotografem, który przykuł moją uwagę była Annie Leibovitz, za sprawą zdjęć wykonanych królowej Elżbiecie II. Prześledziłem wtedy jej twórczość oraz przeczytałem biografię, natrafiając przy okazji na nazwisko Susan Sontag i jej książkę „O fotografii”. Wtedy to doszedłem do wniosku, że nie mogę dłużej fotografować nie znając żadnych twórców oraz historii tego medium. Capa, Eugene Smith, Bresson... po nitce do kłębka i tak odkryłem agencję Magnum z olbrzymim dorobkiem artystycznym jej członków. Oglądałem masę zdjęć, zarówno tych wykonanych przez dawnych mistrzów, jak i bieżące fotografie. Uczyłem się z internetowych poradników i z popularniejszych książek Scotta Kelby'ego czy Brayana Petersona.

Człowiek na początku nie był w ogóle tematem mojego zainteresowania, starałem się wręcz kadrować tak, żeby na moich zdjęciach ludzi nie było. Lecz w przeciwieństwie do krajobrazów czy zdjęć architektury, fotografie przedstawiające ludzi wyzwalały we mnie dużo głębsze emocje. Ludzkie zachowania są najobszerniejszym i najbardziej zróżnicowanym tematem fotograficznym. Jednakże fotografowanie obcych często budziło we mnie pewne obawy. Bałem się agresywnych reakcji i niezrozumień. Paradoksalnie, to czego się obawiałem stało się pomocne do przełamania tego strachu. Nawet podczas fotografowania detali architektury lub niezamieszkałych budynków natrafiałem na osoby, którym to przeszkadzało. Zrozumiałem wtedy, że nie ma znaczenia co fotografuję (a tematem mogłyby być nawet chmury), to i tak znajdzie się ktoś, komu się to nie spodoba. A ja nie miałem zamiaru z fotografii rezygnować! Strach przełamywałem stopniowo. Na początku pomocny był teleobiektyw, jednak z czasem przyzwyczajenie do przybliżania obiektywem zastąpiło przybliżanie nogami. Udało mi się to osiągnąć po pewnych warsztatach fotografii, na których mieliśmy za zadanie używać najmniejszej ogniskowej dostępnej w obiektywie. Polubiłem wtedy szerszy kąt i obecnie fotografuje obiektywem 15-30 mm.

Zauważyłem również, że strach jest dwustronny. Gdy fotografowałem obok kuchni polowej kucharz z przerażeniem zapytał się mnie, czy jestem z Sanepidu. Fotografując nowo powstający budynek kierownik budowy udzieli pozwolenia, jeżeli nie reprezentuję nadzoru budowlanego. Mężczyzna wysiadający z samochodu myli mnie z parkingowym i w pośpiechu idzie szukać parkomatu. Pan zbierający podpisy dla pewnej partii pyta, czy jestem agentem. A człowiek w dresie widząc aparat na szyi, wyrzuca pól zapiekanki i przechodząc koło mnie, mierzy mnie wzrokiem, rzuca „je**** policja”. Pewna kobieta zajmująca się stylizacją poczuła się okradziona gdy zrobiłem jej zdjęcie! Nakazała mi skasowanie zdjęcia, jednakże po krótkiej rozmowie i zapewnieniu, że następnego dnia nie ubiorę się jak ona, zostałem przeproszony. Innym razem starsza pani, widząc mnie przyczajonego z aparatem, zapytała: „przepraszam, a co pan tu fotografuje!?”. Gdy oznajmiłem, że cienie oraz sylwetki przechodzących ludzi, kobieta najpierw rozejrzała się po okolicy, potem spojrzała na swój cień na ścianie i z zażenowaniem odpowiedziała: „znam lepsze miejsca”. Jakie? Nie zdradziła...

Oczywiście fotografia uliczna to też zabawne sytuacje! Idąc przez miasto zauważyłem, że groźnie wyglądający mężczyzna, który szedł przede mną, dość często odwraca się i spogląda na zawieszony na mojej szyi aparat. W pewnym momencie zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. Kiedy ja w myślach żegnałem się już ze sprzętem, mężczyzna uniósł kciuka w górę i kiwając z aprobatą głową oraz z uśmiechem na twarzy powiedział: „Nikon”! Ciekawą kwestię podniósł Jacob Aue Sobol w wywiadzie dla Polskiego Radia, w którym opowiadał o przypadkach ludzi stojących za jego plecami i krzyczących na niego - aby ich nie fotografował. Sobol powiedział, że zawsze w takich sytuacjach podchodzi do tych osób, a po rozmowie okazuje się, że ci ludzie chcieli jedynie zwrócić na siebie jego uwagę, wręcz chcąc zostać sfotografowanymi. Pewien sfotografowany przeze mnie mężczyzna, ze zdziwieniem na twarzy, skomentował ten fakt do swojego kolegi słowami: „to chyba jakiś paparazzi nieznanych osób”. To określenie momentalnie stało się moją ulubioną definicją fotografa ulicznego!



4. Na Instagramie prowadzisz trzy różne konta - osobne do fotografii kolorowej (WC), czarno-białej (BW) oraz pozbawionej ludzi (NH). Czemu ma służyć takie rozdrobienie? I czy na dłuższą metę takie przeskakiwanie z jednej stylistyki do drugiej nie jest męczące?

Moje początki z fotografią czarno-białą były trochę wymuszone i wynikały z konieczności ukrycia mankamentów słabej optyki w aparacie oraz tego, że na 1GB karcie pamięci mieściło się więcej zdjęć pozbawionych koloru. Jako dziecko nie znosiłem czarno-białych filmów i długi czas nie mogłem się do nich przekonać. Inaczej było z tą kolorystyką w fotografii, która z czegoś przymusowego stała się (z czasem) świadomie stosowanym środkiem wyrazu i dominowała w mojej galerii. Pociągają mnie czernie i mocne kontrasty, jakie można też zobaczyć na zdjęciach Sobola.

Pokazując kiedyś swoją galerię znajomej usłyszałem, że zdjęcia są dobre, ale powinienem robić więcej w kolorze. Spotkało się to z moim niezrozumieniem i dość długo nie stosowałem się do tej rady. Kolor ma to do siebie, że często jest dominujący i silniej przyciąga wzrok widza. Niekiedy deprecjonuje otaczające go zdjęcia, które tego koloru są pozbawione. Nie zawsze ma też uzasadnienie i w gruncie rzeczy niewielu jest fotografów, którzy potrafią go używać świadomie. Oczywiście rozdzielanie fotografii czarno-białej od kolorowej nie jest niczym nowym, tyle że obecnie jest widywane głównie na stronach autorskich fotografów. U Matta Stuarta fotografię czarno białą znajdziemy w osobnej zakładce „Early Works”, u Joela Meyerowitz'a widzimy „35mm-black-white” oraz „35mm colour street photography”, a na witrynie internetowej Vladimira Birgusa mamy „barevná” i „černobílá” galeria.

Mimo, że zaczynałem od fotografowania architektury i scenerii miejskich, z czasem prawie zaprzestałem takiej fotografii, skupiając się głównie na fotografii ulicznej i dokumentalnej. Zamysłem trzeciego konta (NoHuman) był powrót do tego typu fotografii. A to, że prowadzę je osobno sprawia, że częściej wypatruję takich kadrów. Mam z tyłu głowy, żeby od czasu do czasu coś na ten profil wrzucić.

Ten cały podział wynika z tego, że chcę aby widz wiedział, czego w danej galerii może się spodziewać i umożliwić mu decyzję, który konkretny rodzaj zdjęć chce oglądać. Osobiście męczące jest dla mnie oglądanie galerii, w których można znaleźć szeroką gamę tematyczną. Bez względu na to jak dobre są to fotografie, unikam obserwowania takich profili. Staram się więc myśleć o swojej galerii całościowo, dbać o spójność wizualną i tematyczną. Niestety serwisy społecznościowe, takie jak Facebook czy Instagram, narzucają użytkownikom sztywne szablony prezentacji, skłaniając ich bardziej do dorzucania nowych treści, niż dbania o spójność całości. Myślenie o spójności prezentowanych prac dostrzegam też w wynikach konkursów fotograficznych. Współcześnie większość wygrywających obrazów to zdjęcia kolorowe. Jurorzy muszą myśleć o swoich wyborach całościowo, ponieważ konkursy kończą się wystawami. Przykładowo w Italian Street Photo Festival 2019 w kategorii zdjęć pojedynczych mamy 54 zdjęcia kolorowe i 6 czarno-białych. Podobną proporcje widzimy w przypadku StreetFoto San Francisco - 53 zdjęcia kolorowe, 5 czarno-białych. W moim odczuciu nie wynika to z tego, że jest tak mało dobrych czarno-białych zdjęć ulicznych, a raczej z tego, że łatwiej wkomponować kilka takich zdjęć w kolorową wystawę, niż jakby proporcje były wyrównane, bądź odwrotne.



5. Jesteś współzałożycielem Cracow Street Collective. Opowiedz coś o grupie i waszych przedsięwzięciach.

Kolektyw CSC istnieje od czerwca 2016 roku i został utworzony przez trzech członków założycieli: mnie, Angelikę i Michała. Inspiracją było spotkanie poświęcone poszukiwaniu sensu robienia książki fotograficznej z Anną Nałęcką-Milach (prawdopodobnie najlepszą projektantką fotoksiążek, ściśle współpracującą z międzynarodowym kolektywem Sputnik Photos). Zachęcała ona do zakładania formalnych grup z ludźmi, którzy zajmują się podobną twórczością. Niedługo po tym zacząłem zastanawiać się, jak taka grupa mogłaby się nazywać, tak żeby można było stworzyć dla niej ciekawą identyfikację graficzną. Po zrobieniu logotypu pojawił się entuzjazm i decyzja zapadła. Jesteśmy małą, ale zwartą grupą. Często fotografujemy razem te same wydarzenia i sytuacje, zestawiając później ze sobą te zdjęcia na naszym Instagramowym profilu – chcemy pokazać nasze różne spojrzenie i odrębny styl. Choć na dzień dzisiejszy nie myślimy o tym w kontekście projektu, z czasem może się w niego przerodzić.

Po wielu zachętach ze strony znajomych, we wrześniu 2019 roku zaprezentowaliśmy się na naszej pierwszej wystawie „CSC No. 1” we współpracującej z Leica Poland krakowskiej galerii „Trzecie oko”. Organizacją, aranżacją oraz promocją wystawy zajmowaliśmy się sami, co było wartościowym doświadczeniem. Wystawa składała się z 17 czarno-białych fotografii powstałych na przełomie 2015-2018 roku. Ekspozycja była dostępna ponad trzy tygodnie i myślę, że została dość dobrze odebrana. Otrzymywaliśmy nawet pytania o organizację warsztatów. Nierzadko widzowie deklarowali, że chodziliby częściej na takie wydarzenia, ale nie mają skąd czerpać informacji. Dlatego też wyszliśmy z kolejną inicjatywą - „chodze.na.wystawy” to Facebook'owy profil, na którym udostępniamy informacje o nadchodzących krakowskich wydarzeniach fotograficznych. Z kolei na jego Instagramowym odpowiedniku publikujemy wrażenia z odwiedzanych przez nas wystaw. Razem z 18 innymi fotografami zorganizowaliśmy również w grudniu 2019 roku pierwszy krakowski festiwal fotografii ulicznej (Krakow Street Photo Festival), wydarzenie składające się z wystawy głównej, wystaw indywidualnych, warsztatów oraz spotkań z fotografami.

Osobiście jestem pełen podziwu dla koleżanek i kolegów za ich zaangażowanie w festiwal oraz do tego, co udało się osiągnąć w stosunkowo krótkim czasie i przy niskim budżecie. Od zorganizowania miejsca pod wystawę, pozyskanie sponsora na wydruki, zaproszenia fotografów do prelekcji, po audycję w radiu promującą wydarzenie, a nawet współpracę z firmę reklamową, która użyczyła czasu na kilku swoich ekranach. Piszę to jako zachętę do tego, aby takich przedsięwzięć było w całej Polsce więcej. Choć na razie za wcześnie by o tym myśleć, to nie jest wykluczone, że krakowski festiwal będzie mieć swoją kontynuację w przyszłych latach, wpisując się trwale na mapę Polskich wydarzeń poświęconych fotografii ulicznej. Jeżeli komuś nie udało się zobaczyć tegorocznej wystawy, zachęcam do wypatrywania przyszłych edycji, w których z pewnością nie zabraknie Cracow Street Collective.

Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski

Sebastian Bzdoń (1984) – nieznany fotograf uliczny. Pochodzi z Krakowa, który jest też główną scenerią jego twórczości fotograficznej. Fotografią zajmuje się hobbystycznie, szczególnie upodobał sobie fotografię uliczną i dokumentalną. Jako jeden z niewielu polaków został wybrany przez portal deviantArt.com do selekcjonowania 'zdjęć dnia', gdzie był odpowiedzialny za kategorię zdjęć reporterskich. Członek-założyciel CracowStreetCollective. Administrator @chodzę.na.wystawy, promującej wydarzenia fotograficzne w Krakowie.

www.instagram.com/bastexbw
www.instagram.com/bastex.wc
www.cracowstreetcollective.pl/bastex