1. Z zawodu jesteś architektem. W którym momencie Twojego życia pojawiła się fotografia uliczna? Można by pomyśleć, że w Twoich zdjęciach będzie dużo faktur i geometrii, a jednak tego nie dostrzegam...
Wygląda na to, że w moim wypadku pasja zawodowa nie idzie w parze z hobby. Nie lubię fotografować budynków i niech tak pozostanie. Wracam z pracowni do domu, a tam znów czeka na mnie architektura. Bowiem w rozmowach z żoną, która również jest architektem, trudno unikać tematów zawodowych. Dlatego moim azylem i relaksującą odskocznią od trudów codzienności jest street. Fotografia uliczna to oczywiście też żmudna i wymagająca cierpliwości dziedzina sztuki. Jednak w przeciwieństwie do specyfiki fachu inżyniera, tu przypadek decyduje o efekcie dzieła. W projektowaniu nie ma miejsca na przypadek. Wszystko musi być precyzyjnie wyliczone, zaplanowane i podporządkowane przepisom. Wizerunek architekta artysty bujającego w chmurach to nie moja bajka. Szczególnie w architekturze przemysłowej trzeba stać twardo na ziemi. Na mnie spoczywa ciężar koordynacji całej wielobranżowej machiny projektowej. Jest to na swój sposób szalenie pociągające - brzemię odpowiedzialności potraktowane jako wyzwanie bywa nie udręką, a motywacją i czynnikiem pobudzającym do działania. Natomiast dobrego ulicznego zdjęcia nie jesteś w stanie zaplanować. Wychodzisz z domu i nie masz pojęcia co zobaczysz za rogiem. Oczywiście można sytuacje prowokować - nie w sensie aranżowania scen. Chodzi mi o wybieranie się tam, gdzie jest duża szansa, że wydarzy się coś interesującego. Jednak zawsze ta przygodność, na którą twórca nie ma wpływu, przesądza o ostatecznym rezultacie. I właśnie ta loteryjność i łut szczęścia są dla mnie w fotografii ulicznej tak ekscytujące i pociągające. Joel Meyerowitz na jednym ze swoich zdjęć uwiecznił kobietę o kulach i dwie osoby idące z naprzeciwka przebrane za ogromne buty. Kobieta w geście pozdrowienia uśmiecha się podnosząc nogę w gipsie. „To czyste szaleństwo, nigdy bym tego nie zaplanował” - opowiadał o zdjęciu Joel. Myślę, że to szaleństwo stanowi o fenomenie streeta. Zarówno dla autorów, jak i dla odbiorców ta incydentalność i ulotność jest największą wartością.
Fotografią uliczną zainteresowałem się około 2011 roku. Zainspirowany wystawą "Street Photography Now - Fotografia uliczna tu i teraz" zacząłem częściej wychodzić z aparatem na ulicę. Samą przygodę z fotografią, ale jeszcze nie uliczną, zacząłem wcześniej, bo w szkole średniej. Po czym pojawiła się jako jeden z przedmiotów w programie studiów na Politechnice Łódzkiej. Obok malarstwa, odręcznego rysunku, kompozycji plastycznej czy rzeźby, fotografia miała za zadanie uwrażliwić młodych ludzi na otaczający świat i zmienić im optykę postrzegania. Jako studenci mieliśmy czasami ubaw z tych przedmiotów. Ale wiem, że były ważnymi elementami w edukacji estetycznej przyszłych architektów. Pisałem kolokwium z mechaniki budowli, a następnie szedłem rzeźbić z gliny. Potem był wykład z historii architektury, po nim zajęcia z geodezji w terenie. Następnie biegło się do ciemni wywoływać filmy na zaliczenie tematu „obiekt i jego cień”. Pracownię fotografii na łódzkiej architekturze nadal prowadzi profesor Marek Janiak, członek legendarnej grupy Łódź Kaliska. Mój sposób wyrażania siebie, jaki realizuję na polu fotografii ulicznej, miał początek prawdopodobnie na tym interdyscyplinarnym kierunku studiów. Żart, suspens, szczypta ironii - to mój uliczny styl. Wierzę więc, że gdzieś tam w głębi moich fotografii zakotwiczył się ten łódzki surrealistyczny humor.
2. Jako jeden z adminów Capture Streets na Instagramie wybierasz do publikacji zdjęcia z całego świata. To dobre miejsce dla początkujących (i nie tylko) fotografów, by ich twórczość dotarła do szerszego grona odbiorców – konkretniej, do prawie 150 tysięcy. Czy istnieje jakiś savoir-vivre dotyczący zachowania względem takich grup oraz zgłaszania zdjęć do publikacji?
Jesteśmy międzynarodowym składem fascynatów ulicznych kadrów. W ekipie jest dwóch Szwedów, Anglik i dwóch Polaków. Nie mamy ustalonego harmonogramu wybierania zdjęć w trybie dziennych dyżurów. Nie chcemy traktować obsługi konta jako pracy po godzinach. Jesteśmy dalecy od takiego reżimu i każdy z nas publikuje zdjęcie wtedy, kiedy ma na to ochotę. Metoda ta się sprawdza, a my bardzo dobrze czujemy się w takim luźnym układzie.
Z uwagi na rosnącą popularność naszego feeda, pod naszym hashtagiem przeważają obecnie zdjęcia przeciętne i dużo czasu zabiera nam znalezienie czegoś wartościowego. Dlatego moją metodą jest szperanie po kontach obserwowanych przeze mnie fotografów. Stamtąd trafiam nieraz do innych twórców obserwowanych z kolei przez tych pierwszych. I tak skacząc po profilach, tudzież po hashtagach lub wchodząc na konta osób zostawiających komentarze, udaje mi się upolować co smaczniejsze kąski. Często sięgam do rodzimych twórców gdyż uważam, że mamy naprawdę mocną reprezentację polskich fotografów ulicznych, których prace należy pokazywać światu. Dajemy również szansę początkującym. Dla przykładu, jeden z użytkowników mający 1.500 followersów, w niedługim czasie po repoście doszedł do 6.000 obserwujących. To pokazało nam, jaka siła drzemie w tym mechanizmie. Przez długi czas starałem się te algorytmy rozgryźć, aby skutecznie zarządzać kilkoma administrowanymi przeze mnie kontami. Lajki na pewno mają znaczenie, bo są wyznacznikiem popularność galerii. Ale jest jeszcze wiele innych czynników decydujących o zasięgu twojej twórczości. Powinieneś o nie zadbać chcąc zaistnieć. Obserwowanie, komentowanie, oglądanie (zatrzymywanie się na niektórych profilach), publikacja o odpowiednich godzinach - jednym słowem najważniejsza jest interakcja. Jestem pewien, że częstotliwość odpalania aplikacji również jest ważna. Nie bez znaczenia pozostaje fakt wykonania i publikacji zdjęcia bezpośrednio z aplikacji Instagram. To wszystko wbrew pozorom jest istotne i decyduje o popularności twojego konta.
Spotykam się też z sytuacjami wykraczającymi poza zasady dobrego zachowania w social mediach. W moim pojęciu niedopuszczalna jest kradzież zdjęć repostowanych na naszym profilu – czyli sytuacja, w której ktoś repostuje bez pytania ten sam zestaw fotografii różnych autorów, który pojawił się na naszym koncie. Momentalnie zgłaszamy takie sytuacje jako tzw. „naruszenie”. Z kolei zdjęcia oznaczane jedynie @ są przeze mnie ignorowane. Jestem radykalny w tej kwestii i zgodnie z zasadą opisaną w formule konta uważam, że należy posługiwać się hashtagiem, a nie bezpośrednim oznaczeniem. Nie ma w tym nic złego, ale ja tego po prostu nie uznaję. Mam też spory dystans do prywatnych wiadomości z prośbami o repost. Odczytuję to jako nachalność, choć czasami odbieram je z czystej ciekawości. Jednak nigdy nie zdarzyło mi się docenić jakiegokolwiek ze zdjęć przesłanych w ten sposób. W większości przypadków prace wysłane tą drogą mijają się z tematyką street photography. Prawdopodobnie koledzy z ekipy podążają za tym samym rozumieniem reguł dobrego zachowania. Oczywiście wiele rzeczy obgadujemy, ale też wiele spraw rozumiemy w jednakowy sposób.
3. Jesteś od pięciu lat polskim ambasadorem projektu 24 Hour Project. Inicjatywa ta zakłada, że ludzie z ponad 100 krajów, w jeden wskazany dzień, sfotografują życie na ulicach wokół siebie. Wygląda na ciężkie w organizacji! Przesyłane fotografie są wynikiem zaplanowanych wcześniej kadrów, czy spontanicznymi amatorskimi strzałami z telefonu?
Wszystko zaczyna się o północy z piątku na sobotę i kończy o północy z soboty na niedzielę. Jeżeli od piątkowego poranka się nie zdrzemniesz, to skazujesz się na ponad 40 godzin bez snu. W tym czasie pokonujesz przeważnie dystans od 20 do 40 km. Twoim zadaniem jest publikowanie jednego zdjęcia co godzinę. Z pewnością na początku dajesz z siebie maksimum, ale w pewnej chwili przestajesz dbać o to, że w danej godzinie nie udało ci się zrobić genialnego zdjęcia. Bo nie oszukujmy się – ciężko jest co godzinę wyprodukować wybitny uliczny kadr. Publikujesz na Instagramie to, co akurat uznajesz za najlepsze i idziesz dalej. Są to w dużej mierze spontaniczne i nieplanowane strzały, ale niekoniecznie z telefonu. Fotografować można przecież czymkolwiek. Niektórzy używają nawet analogowych aparatów! Akurat w ich przypadku komplet 24 zdjęć może być opublikowany po ukończeniu maratonu, a nie w trakcie jego trwania, jak zakładają organizatorzy.
Co roku przed projektem dostaję od zainteresowanych pytania, czy można brać udział tylko za dnia, na przykład przez 6 godzin. Odpowiadam: owszem, można - to twój wybór i nikt twoich zdjęć z tych sześciu godzin nie odrzuci, nie zostaniesz skreślony z listy uczestników. Natomiast celem i najważniejszą ideą jest fotografowanie twojego miasta i jego mieszkańców przez pełną dobę. Jeśli w trakcie opadniesz z sił, czy zwyczajnie machniesz ręką i położysz się do łóżka, to nic się nie stanie. Dobrze, że próbowałeś! Ale po co przystępować do maratonu z zamiarem wycofania się po dwóch okrążeniach? W tym wszystkim chodzi o podjęcie wyzwania. Nie ma tu wygranych i przegranych. Satysfakcja z ukończenia projektu jest największą nagrodą.
Moją rolą, jako warszawskiego ambasadora, było rozpowszechnienie informacji o projekcie w swoim mieście i zebranie uczestników. Na początku 2017 roku zorganizowaliśmy wraz z wrocławskim ambasadorem dwie wystawy (we Wrocławiu i w Warszawie), pokazujące efekty powstałe w 2016 roku. Z Polski mieliśmy wtedy trzynaście osób. Poprosiliśmy, aby każdy wybrał po trzy najciekawsze zdjęcia, co dało łącznie 39 fotografii. Drugie tyle wybraliśmy spośród zdjęć z reszty świata. Ze znalezieniem sponsorów i organizacją wystaw mieliśmy sporo pracy, ale było warto wyjść z projektem poza internet. Promowaliśmy wystawy w telewizji i w radiu, pisaliśmy także do mediów. Mogę przyznać z czystym sumieniem, że rolę ambasadorów wypełniliśmy w stu procentach. Chcę wierzyć, że przyczyniliśmy się do rozpowszechnienia tej idei, a także samej idei fotografii ulicznej, która dominuje wśród prac z 24 Hour Project. Niestety z uwagi na ogrom domowych i zawodowych obowiązków nie wystarczyło mi energii i czasu na zajęcie się kolejnymi wystawami. Działania ambasadora odbywają się w formule wolontariatu - wszystko robi się jedynie dla idei. Nawet jeśli mocno się w tę ideę wierzy, to potrzebny jest czas, pieniądze i najlepiej dodatkowa pomoc.
4. Czym się charakteryzuje fotografia mobilna? Czy telefon to jedynie wstęp przed zakupem lustrzanki? Zastanawiam się, w jakich sytuacjach urządzenie mobilne będzie lepszym środkiem rejestracji obrazu aniżeli lustrzanka/bezlusterkowiec...
Dla jednych telefon to rozbieg przed nabyciem bardziej zaawansowanego kompaktu, bądź lustrzanki. Dla innych na zawsze pozostanie wystarczającym narzędziem. Ale do czego wystarczającym? Do robienia selfie i zdjęć kotleta, czy do świadomych poszukiwań wynikających z twórczej potrzeby? Dla mnie ta mobilność to coś więcej, niż sam proces fotografowania aparatem wbudowanym w przenośne urządzenie. Myślę o tym w kategorii globalnego zjawiska powszechnego dostępu do fotografii. Nigdy wcześniej w historii dziejów ta dziedzina nie była na wyciągnięcie ręki, tak jak obecnie. Instagram powstał właśnie z myślą o fotografach mobilnych, jako platforma do dzielenia się obrazami uwiecznionymi komórką. To zjawisko błyskawicznie się rozwinęło. Społeczność zawiązana w sieci zaczęła koncentrować się w realnym świecie wokół wydarzeń typu instameet czy phototrip. W 2018 roku stowarzyszenie Mobile Photo Trip zorganizowało pierwszy w Polsce festiwal fotografii mobilnej, który doczekał się kolejnej edycji. Trudno mi było zrozumieć fenomen fotografii mobilnej dopóki pierwszy raz nie pojechałem na jedno z ich spotkań. Wydawało mi się, że wdepnę w towarzystwo wzajemnej adoracji, jakiś krąg oszołomów z bańką w nosie. Tymczasem poznałem przemiłych ludzi, w tym wielu podzielających moją miłość do street photography. Do tej pory kojarzyłem ich jedynie z Instagramowych nicków. Okazali się twórczymi osobami, które mając aparat w telefonie kombinują, jak go kreatywnie wykorzystać i sprawdzają co da się z niego wycisnąć. Wcale nie wyznają kultu mobilności i nie szydzą z lustrzanek.
Przez to, że każdy ma przy sobie aparat fotograficzny w kieszeni czy torebce, fotografia stała się najbardziej demokratyczną dziedziną sztuki. Zadajmy sobie zatem pytanie: czy potrafimy, albo czy chcemy odpowiednio użyć tego narzędzia? Samo posiadanie aparatu nie czyni nas jeszcze fotografami. Tak jak sama umiejętność mnożenia nie uczyni nas matematykami, a pisania - wybitnymi poetami. Nie gloryfikuję więc fotografii mobilnej. Zrozumiałem o co w niej chodzi. W związku z tym nie uważam, że jest lepsza czy też wymaga udowadniania, że jej jakość dorównuje lustrzankom. Ale nie sposób nie zauważyć różnic w parametrach pomiędzy poszczególnymi urządzeniami. Gdy miałem w ręku flagowca Huawei wyposażonego w obiektyw Leica dostrzegłem momentalnie przepaść jakościową między nim, a wcześniej używanymi smartfonami budżetowymi. Mało tego, na tle tego smartfona blado wypadł również mój wysłużony Fuji S5 Pro, uważany niegdyś za półprofesjonalny korpus. Strach pomyśleć, jak potoczy się dalszy rozwój rynku aparatów fotograficznych w smartfonach. Trzeba przyznać, że obecnie w niektórych sytuacjach mobilna fotografia spokojnie dorównuje jakością obrazkom z lustrzanek. Telefon ma tę przewagę, że jest bardziej dyskretny. W ręku doświadczonego fotografa jest jak tajna broń masowego rażenia wystarczająco skuteczna, by zrobić dobry street. W dobie powszechnego korzystania ze smartfonów w miejscach publicznych, fotograf pozostaje niezauważony. Wtapia się miękko w tłum zagapionych w ekrany przechodniów. Nie rzucając się w oczy, nie wzbudza niczyich podejrzeń i może bezkarnie wykonywać swoją robotę. Czy to nie piękne? To jak mieć w oczach migawkę! Oczywiście telefon bywa też zawodny, czasem zbyt wolny i ciemny. Dlatego nadal częściej korzystam z małego zaawansowanego kieszonkowego kompaktu...
5. Czy łapiąc za urządzenie przenośne zaczynają nas obowiązywać jakieś inne zasady, zarówno podczas fotografowania jak i edytowania zdjęć? Jak ta gałąź streeta wpasowuje się w jego całościowy obraz w naszym kraju?
Dopóki w aparatach nie pojawiła się powszechnie łączność bezprzewodowa, telefony miały tę przewagę, że błyskawicznie można było zdjęcie edytować i puścić w świat, na przykład w media społecznościowe. Street mobilny jeszcze do niedawna filtrami stał - i to był jego wyróżnik. Istnieje cała gama oprogramowania kuszącego efektownymi presetami, jak Snapseed czy VSCO. Ku mojej uldze odchodzi się od tej stylistyki. W dalszym ciągu publikowanych jest dużo czarno-białych zdjęć. Ja już chyba wyleczyłem się z tych filtrów i monochromatycznej estetyki. Szanuję jednak autorów świadomie i konsekwentnie podążających swoją drogą. Według mnie nie ma specjalnych reguł i wyjątków - edycja powinna być dozwolona tylko w podstawowym zakresie. Absolutnie nie ma mowy o korekcie rzeczywistości, jak prostowanie linii budynków. Prawdopodobnie ludzie to robią, ale sama mobilność nie usprawiedliwia takich zachowań. Ja również nie jestem bez skazy, bo swego czasu testowałem głębię ostrości automatycznie generowaną przez aplikację. Z perspektywy czasu nie jestem zadowolony z rezultatu i postrzegam to jako tanie efekciarstwo, a także przekłamywanie rzeczywistości. Nie o tym ma opowiadać street.
Patrząc na prace doceniane w międzynarodowych konkursach mobilnej fotografii ulicznej, dominuje styl à la Fan Ho, oparty o wrażeniowe i plastyczne kadry wykorzystujące potencjał światła oraz cieni. Idealne umiejscowienie postaci w wieloplanowej kompozycji kadru, zaskakująca gra refleksów idąca w stronę abstrakcji - to podstawowe cechy tych obrazów. Nie twierdzę, że to źle. To nieco inna odmiana gatunku niż ta obecna w tradycyjnym nurcie, promowana na konkursach, festiwalach czy warsztatach. Ale różnice między tradycyjną a mobilną odmianą streeta coraz bardziej się zacierają. Generalnie popularność fotografii ulicznej w Polsce rośnie. Sama jej idea wymaga jednak zrozumienia. Nie istnieje prosta definicja, bo jest wiele sposobów jej tworzenia. Jedni bazują na jukstapozycji, inni na zestawieniach głębszych kontekstów. Czasami wręcz romansują z dokumentem, pogłębiając warstwę znaczeniową, nie stawiając jedynie na wieloplanowość, bezbłędną kompozycję i nastrojowy zestaw kolorów. Za kilkaset lat dzisiejszy street stanie się skarbnicą wiedzy o naszej codzienności. Podobnie, jak wiele o minionym świecie opowiadają nam teraz obrazy z początku ery fotografii. Dwieście lat temu na plażę wychodziło się elegancko ubranym, a psom nikt tyłków nie wycierał. Oglądając zdjęcia z Polski z początku lat 90-tych XX wieku widzimy budzący się swawolny kapitalizm, postmodernistyczną architekturę, szerokie bluzy. Jak w przyszłości będziemy wspominać pierwsze dekady XXI wieku?
Z tłumu osób podejmujących próbę zmierzenia się z tym gatunkiem wyłaniają się co rusz świetni twórcy. Kibicuję nowym wydarzeniom poświęconym tej gałęzi sztuki: Street Photo Poland, Moment - Biennale Fotografii Ulicznej, czy Kraków Street Photo Festival (w którym biorą udział twórcy działający ze mną w ramach roboczej grupy 1708ST). To wszystko powoduje, że street doskonale rozwija się na naszych rodzimych ulicach. I niech ta dobra passa trwa! Niechaj święci triumfy kultura widzenia i dostrzegania, a nie samego patrzenia. Jak mówi Joel Meyerowitz: „To jest apetyt. Musisz być głodny tych rzeczy, aby je dostrzec”.
Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski
Jakub Baczyński (1979) – architekt mieszkający i pracujący w Warszawie. Stoi za projektem ekospalarni na obrzeżach Nowej Huty oficjalnie zwanej Zakładem Termicznego Przekształcania Odpadów w Krakowie, który został nominowany do architektonicznego Oscara - europejskiej nagrody w dziedzinie architektury współczesnej Mies van der Rohe Award 2017. Jest ambasadorem ogólnoświatowego dokumentalnego projektu 24HourProject, współpracował ze stowarzyszeniem Mobile Photo Trip promującym fotografię mobilną. Jest jednym z ośmiu członków Fotograficznej Grupy Roboczej 1708ST.