1. Twierdzisz, że największym wyzwaniem jest uchwycenie historii wyłaniającej się z drugiego planu zdjęcia. „Jeśli nic nie czujesz po kliknięciu migawki, to nie dajesz widzowi żadnej odpowiedzi i nie masz mu nic do przekazania” - cytowałeś motto Fan Ho. O czym więc chcesz opowiadać swoimi zdjęciami?
Mocno w głowie siedzi mi niedawno widziana sytuacja, która na tyle mnie ujęła, że nie przyłożyłem aparatu do oka. Wolałem ją obserwować i chłonąć. Stałem bowiem w zatłoczonym centrum Osaki, gdy nagle w tłumie pojawiła się para oczarowanych sobą nastolatków z nieodległego liceum. W pewnym momencie chłopak wziął dłoń dziewczyny, schylił się i powąchał ją, by po chwili delikatnie i czule pocałować. Wszystko to trwało sekundy, ale dla mnie wtedy czas się zatrzymał. To było magiczne. To właśnie o takie momenty mi chodzi - o ich dostrzeganie, przeżywanie i jeśli tylko sytuacja na to pozwoli, to także fotografowanie.
Nawiązując do wspomnianych słów Fan Ho, u podstaw mojej fotografii leży empatia. Emocje, tak moje wobec obserwowanej sceny, jaki i emocje ludzi których fotografuję. To dlatego podchodzę do nich na wyciągnięcie ręki - by poczuć ich obecność, dostrzec gesty oraz uchwycić spojrzenia. Chcę opowiadać o przemianach jakie zachodzą w ludziach, których spotykam na swojej drodze. Pewnie po części dlatego, że z wykształcenia jestem socjologiem. Interesuje mnie człowiek, jego kondycja, stan ducha oraz jego relacja z drugą osobą. Nie bez znaczenia jest fakt, że lubię samotność. Lubię to uczucie, kiedy wkładam słuchawki do uszu, biorę w rękę aparat i ruszam w miasto. Szczególnie bliscy są mi ludzie będący w tłumie, ale jakby osobno. Ci, którzy zatraceni są w swoich myślach, odizolowani od reszty - zupełnie nieobecni.
2. Twoje najbardziej rozpoznawalne zdjęcie przedstawia dziewczynę jedzącą watę cukrową. Fotografia była pokazywana chyba wszędzie i zdobywała wyróżnienia na największych konkursach fotograficznych. Czy nie obawiasz się sytuacji, w której każde swoje następne zdjęcie będziesz uważać za gorsze, w efekcie czego długo nic nie wybije się ponad tę wysoko zawieszoną poprzeczkę?
Szczerze mówiąc to z premedytacją wysyłałem „dziewczynę z watą” na liczne konkursy. Ciekawiło mnie jak na to będą reagować znajomi fotografowie oraz jury, w skład którego wielokrotnie zasiadały te same osoby. Efektem tego jest fakt, że zdjęcie dostawało się do finału prawie każdego znaczącego festiwalu czy konkursu fotograficznego w poprzednich dwóch latach. Czy jest to powód do zmartwień? Nie postrzegam tak tego. Ilu fotografów może powiedzieć, że ich zdjęcie wryło się w świadomości środowiska fotografów ulicznych?
Dla mnie „dziewczyna z watą” to dopiero początek, istotny kamień milowy w moim fotograficznym rozwoju. Zdaję sobie sprawę, że będzie bardzo trudno przeskoczyć te zdjęcie i może już na zawsze pozostać w moim portfolio. Ale nie ma co się poddawać i trzeba podążać za pasją. Za mną setki dni spędzonych z aparatem w ręku, przede mną jeszcze więcej. Czasem jest tak, że nie wracam tygodniami z dobrym zdjęciem i budzi to we mnie wątpliwości oraz frustrację. Innym razem całkiem przypadkowo natrafiam na taką sytuację, że zdjęcie od razu trafia do mojego Top 20.
Nie zakochuję się w swoich zdjęciach - podchodzę do nich krytycznie. Mam jednak świadomość tego, co już potrafię i co chcę osiągnąć. Trzeba wyciągać wnioski z własnych porażek oraz sukcesów i ciężko pracować robiąc swoje. Wkładam dużo wysiłku w swoją fotograficzną edukację, sporo też z aparatem podróżuję. Fotografia to jest to, co mnie nakręca i dopóki będzie to robić, to będę fotografował. A robię to już od 10 lat, więc nie nazwałbym tego chwilową zachcianką. Wszystkie te nagrody, wyróżnienia czy pozytywne opinie, to tylko przyjemne łechtanie ego - nic więcej. Następnego poranka też jest dzień, kiedy trzeba wziąć aparat w rękę i przejść kolejne kilometry.
3. Wielokrotnie podkreślałeś swoje uznanie dla fotografii ulicznej z Tajlandii. Co jest w niej takiego pociągającego?
Ach, oni są niesamowici! Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak w tak krótkim czasie powstała tam grupa niezwykle uzdolnionych fotografów ulicznych. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że to oni od 3 lat szturmem zdobywają konkursy i festiwale streetowe. I moim zdaniem zasłużenie. Są to fotografowie głównie skupieni wokół kolektywu Street Photo Thailand - prężnie działają u podstaw. Edukują młodych fotografów, uczą się od siebie, spotykają się i pomagają innym. Prowadzą także videostreamy, na których przeprowadzają wywiady z ciekawymi fotografami, opowiadają o ostatnio zakupionych albumach, a także ściągają do siebie znanych fotografów na odpłatne warsztaty. To wszystko potem kiełkuje i widać efekty. Tavepong Pratoomwong, Kanrapee Chokpaiboon, Rammy Narula, Tang Tawanwad Wanavit czy Sirawit Kuwawattananont to znakomici, inspirujący fotografowie. A to tylko kilku z tych, których podziwiam najbardziej. Co jest w nich takiego ciekawego? Ich fotografie tętnią życiem, są zaskakujące i zmuszają do kombinowania i przemyślenia, na co widz właśnie patrzy. Prace jednych to wyczekane sytuacyjne żarty, innych zmuszają do chwili refleksji i zastanowieniem się nad kondycją tak człowieka, jak i otaczających go miast.
W Polsce też mamy wielu zdolnych fotografów i ludzi chętnych do nauki, ale mamy też ogrom rzeczy do nadrobienia, chociażby w stosunku do wspomnianej Tajlandii. Aby zniwelować dzielący nas dystans trzeba zrozumieć, że razem można więcej. Należy przestać myśleć kategoriami mistrz-uczeń, mówić o wydaniu książki dopiero po 30 latach fotografowania, a o wystawie jako ukoronowaniu dorobku życia (zorganizowanej najlepiej przed śmiercią). Przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. To truizm, ale świat się zmienia w ogromnym tempie i nie będzie na nas czekał. Musimy uczyć się od siebie wzajemnie i na własnych błędach - nie zamykać się na Instagramie czy Flickrze.
W Polsce istnieje kilka kolektywów streetowych, choć ich aktywność szybko wygasa, bądź ogranicza się do Instagrama. W zasadzie liczy się tylko Un-Posed, do którego mam ogromny sentyment. To ich wystawa i związane z nią wydarzenia dały mi moc sprawczą, by postawić na fotografię uliczną w swojej twórczości. Niestety od Un-Posed nie czuję tego team spirit, który jest widoczny w Street Photo Thailand i niestety widać, kiedy mamy do czynienia ze wspólną pracą, a kiedy fotografowie pod wspólnym szyldem działają sami sobie.
Bardzo mi się podoba, to co się dzieje w ramach Street Photo Poland. StreetMeet oraz Walk&Talk to świetne wydarzenia pokazujące, że ludzie potrafią przyjechać z Gdańska czy z Lublina, byle móc spotkać się z innymi fotografami i pogadać o swojej pasji. Trzeba tę energię wykorzystać! Liczę, że ta inicjatywa będzie się z każdym rokiem rozwijać, choć to ogrom pracy kreatywnej i organizacyjnej. Trzymam mocno kciuki!
4. Przeglądając internet napotykam ciągle te same ujęcia. Najczęściej pokazujesz swoim widzom Oslo i Londyn. Ale gdy poszukać głębiej, można dotrzeć także do Twoich zdjęć z Portugalii, Egiptu, Węgier czy Włoch. Z czego wynika ta powtarzalność w publikacjach i celowe ograniczanie ilości prezentowanych zdjęć?
Myślę, że odpowiedź jest dość prosta. Pokazuję najlepsze zdjęcia, jakimi dysponuję w danym momencie. Jeśli ktoś jest zainteresowany szerszym spektrum mojej fotografii, zapraszam do odwiedzenia profilu na Instagramie, który co tydzień zasilam nowymi zdjęciami. Z pewnością jest też druga strona medalu. W trzy lata nawet intensywnego streeta nie da się zrobić stu bardzo dobrych ujęć, którymi można rotować w publikacjach. Bardzo dobre fotografie są rzadkością, więc znów wracamy do punktu wyjścia: potrzeba dużo pracy i czasu by świetnych ujęć było więcej. Mam to w pamięci.
Od dzieciństwa jestem zafascynowany Azją. Szczególnie Japonią, bo wychowałem się na anime i japońskich grach. Mój ulubiony pisarz jest Japończykiem (Haruki Murakami), dlatego też tak chłonę fotografię z Azji Wschodniej, Tajlandii oraz Wietnamu. Azja ma na mnie ogromny wpływ. Dopiero co wróciłem z długiej podróży po Japonii i mam głowę pełną przemyśleń. Lecąc do Tokio miałem duże oczekiwania wobec siebie. A gdy wylądowałem w tłumie przechodniów na ulicach Shinjuku, to głowa przestała pracować tak jak należy. Zrozumiałem, że czasem równie ważne jest by umieć na chwilę odpuścić i skupić się na eksploracji przestrzeni, poznawaniu nowych ludzi czy lokalnych smaków, a fotograficzne myślenie przyjdzie samo. Co ciekawe, choć jechałem z nastawieniem na fotografowanie tłumu, tak jak często mam to w zwyczaju robić w Londynie, tak wróciłem z kadrami skupionymi na jednostce - jej samotności i świadomej izolacji. Nie wiem na ile oddaje to mój stan ducha podczas wykonywania tych zdjęć ale myślę, że jest coś na rzeczy.
Bez wątpienia Japonia jest fantastyczna i bardzo różnorodna. Najwięcej spodziewałem się po Tokio, a chyba najbardziej mnie rozczarowało. Wszyscy tak kosmicznie się spieszą i zlewają w szary monolit pędzący chodnikami, że trudno było mi wyłapać emocje tych ludzi, nie mówiąc już o kadrowaniu. Nie ułatwiało też sprawy to, że Japonki mają jakiś naturalny dar wyczuwania, że ktoś chce im zrobić zdjęcie. Natychmiastowo odwracają głowy bądź zasłaniają twarze. Na szczęście w Kioto czy Osace atmosfera jest już luźniejsza i to właśnie z Osaki przywiozłem swoje ulubione kadry. Japońskie miasta nocą są na tyle mocno oświetlone i zaludnione, że mimo zachodu słońca po 18:00, zazwyczaj fotografowałem aż do 22:00.
5. Byłeś recenzentem gier wideo. Zauważyłeś zapewne w najnowszych produkcjach trend, polegający na implementowaniu do gier trybu fotograficznego. Czy takie dokumentowanie wirtualnej rzeczywistości ma szansę wyjść poza swój pierwotny koncept i być traktowane jako nowy rodzaj fotografii?
Przez blisko 15 lat byłem związany z dziennikarstwem i tworzeniem treści w internecie (głównie recenzje, czasem jakiś wywiad bądź newsy). To było ekscytujące doświadczenie organizacyjne od strony tak kreatywnej jak i zarządzanie, by stworzyć od zera pewien serwis, który dziś jest największym w Polsce i ma ponad milionową oglądalność. Fajnie jest wracać do tego myślami.
Dziś ludzie spędzają wiele czasu w trybach fotograficznych w najróżniejszych typach gier, od sieciowych strzelanek typu Fortnite, po gry wyścigowe takie jak Forza Motorsport. Tylko najczęściej chodzi po prostu o pochwalenie się osiąganymi wynikami, czy odniesionym zwycięstwem. Trudno mi na chwilę obecną dostrzec w tym zalążek czegoś poważniejszego, czegoś co mogłoby wyprzeć rzeczywistą fotografię. Brakuje mi tu interakcji z ludźmi i emocji, ale za rogiem mamy kolejne generacje technologii wirtualnej rzeczywistości. Dziś jest to jeszcze mocno kulejąca technologia. Te wszystkie kable i wielkie nocniki na głowę są bardzo niewygodne. Ale kto wie, co nas czeka za kolejnych 20 lat. Wirtualna rzeczywistość ma duży potencjał. Będziemy wchodzić do świata gry tak, jakby był to świat rzeczywisty. Weźmiemy do ręki wirtualny aparat i... wyzwolimy nowe pokłady kreatywności. Tylko jak mocno na poziomie odczuwania (i naszej świadomości) będzie się to różnić od tego, co już robimy w świecie rzeczywistym?
Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski
Damian Milczarek (1984) – urodzony w Sochaczewie. Ukończył stosunki międzynarodowe na Uczelni Łazarskiego oraz socjologię na Uniwersytecie SWPS. Od kilkunastu lat związany jest z branżą telekomunikacyjną, gdzie przeszedł długą ścieżkę kariery od konsultanta obsługi klienta po menedżera w dziale IT. Swoją przygodę z fotografią rozpoczął w 2009 roku wraz z pierwszą zagraniczną podróżą w erze przedsmartfonowej. Przez kilka lat związany był z fotografią modową, gdy współpracował z najlepszymi agencjami modelingowymi w Polsce. Od 2016 niestrudzenie przemierza ulice miast w poszukiwaniu interesujących historii do opowiedzenia.